Józef i Wiktoria Ulmowie jako wzór odpowiedzialności

Heroizm niekiedy tak dalece przerasta przeciętne standardy moralne, że dla wielu ludzi okazuje się nie tylko trudny do naśladowania, ale nawet do zrozumienia. Bywa zatem posądzany o naiwność, oderwany od rzeczywistości idealizm czy też nieodpowiedzialność. Tymczasem ewangeliczny radykalizm i będący jego urzeczywistnieniem heroizm oznacza przejście od tego, co „jest” do tego, co „być powinno” – od aktualnej kondycji świata naznaczonej przemocą, niesprawiedliwością i ludzką krzywdą, do nowego życia na miarę Bożych oczekiwań i godności każdego człowieka. Ta jakościowa zmiana wymaga nie tylko wielkiej duchowej siły i odwagi, ale często także ofiary, która „zło dobrem zwycięża” (Rz 12,21).

Poczucie i postawa odpowiedzialności posiada dwa zasadnicze wymiary: odpowiedzialność przed kimś (kto powierza nam określone dobro, misję, zadanie do wypełnienia) oraz odpowiedzialność za coś/kogoś. W perspektywie teologicznej każdy człowiek jest ostatecznie odpowiedzialny przed Bogiem za bliźnich i dobra, jakie z Jego ręki otrzymuje (por. Łk 12,41-48; Mt 25,14-30).

Postawa Józefa i Wiktorii Ulmów przekonująco potwierdza, że swoje małżeństwo, hierarchię wartości, podejmowane decyzje i sposób życia kształtowali w poczuciu głębokiej odpowiedzialności wobec Boga – za siebie nawzajem, łaskę wiary i powołania, rodzinę, lokalną wspólnotę oraz bliźnich będących w potrzebie. Każdy z tych wymiarów odpowiedzialności traktowali z całą powagą, będąc przekonani w sumieniu o jej słuszności i nie uchylając się od niej nawet w sytuacjach domagających się trudnych wyborów.

Ich postawa niekiedy jednak spotyka się z niezrozumieniem i posądzeniem o nieodpowiedzialność. Tak było w czasie wojny, kiedy niektórzy przestrzegali ich, że ratowanie Żydów jest tylko niepotrzebnym narażaniem się na konsekwencje ze strony okupanta i prowokowaniem tragedii; podobnie zdarza się dzisiaj, kiedy pojawiają się opinie, że ich decyzja była brakiem odpowiedzialności za najbliższych.

Chcąc wyjaśnić tę kontrowersję, zamiast odwoływać się do teoretycznych analiz, sięgnijmy do przykładu bliższego naszym realiom i wróćmy pamięcią do początku epidemii: nieznana wcześniej choroba, która gwałtownie przetaczała się przez świat, stanowiąc śmiertelne zagrożenie dla wszystkich. Przez długi czas byliśmy wobec niej zupełnie bezradni, nie dysponując ani skuteczną profilaktyką, ani żadną formą terapii. Wielu ciężko chorych wymagało pilnej hospitalizacji i wsparcia, bez którego nie byliby w stanie przeżyć. Pracownicy służby zdrowia stanęli przed trudnym wyborem: ratować ludzkie życie, narażając siebie i bliskich (do których przecież wracali po dyżurze w szpitalu) na śmiertelne niebezpieczeństwo, czy też uchylić się od własnego powołania i powinności służenia pacjentom, skupiając się wyłącznie na trosce o siebie i rodzinę? Nikt z nas nie miał wątpliwości, że na to pytanie istnieje tylko jedna słuszna odpowiedź. Nawet jeśli nie wszyscy potrafili sprostać temu wyzwaniu z powodu obawy o siebie i najbliższych, to jednak pamiętamy z jak wielkim uznaniem i wdzięcznością myśleliśmy wówczas o lekarzach i pielęgniarkach, którzy zdecydowali się służyć chorym i ratować ich życie. W naszych oczach byli oni prawdziwymi bohaterami tamtego trudnego czasu. Ich postawa nie była brakiem odpowiedzialności za najbliższych, gdyż starali się o zapewnienie im bezpieczeństwa w jak najwyższym stopniu (m.in. przez stosowanie środków ochrony w miejscu pracy czy domową izolację), lecz była wyrazem realizacji wewnętrznego (doświadczanego na poziomie sumienia) imperatywu odpowiedzialności za wszystkich.

Józef i Wiktoria Ulmowie dokonali podobnego wyboru, kierując się wiarą i ewangeliczną zasadą miłości bliźniego. Ratując bliźnich, w żaden sposób nie umniejszyli swojej trosce o siebie nawzajem i dzieci. Ich poświęcenie zasługuje na najwyższe uznanie nie tylko jako akt heroicznej wiary, ale również wzór człowieczeństwa.

Ks. dr Tomasz Picur