Czy mieli prawo?

Wśród niemal powszechnego uznania dla wyjątkowego bohaterstwa Józefa i Wiktorii Ulmów z Markowej, spotykam wśród niektórych moich rozmówców także głosy mniej entuzjastyczne, nie uznające doniosłości tamtego czynu, a nawet z wątpliwością czy krytycyzmem odnoszące się do ich heroizmu.

Moi rozmówcy, mniej lub bardziej otwarcie, pytają o zasadność oddania swojego życia… Mało swojego, bo na to łatwiej się zgodzić, ale zadysponować, nawet w uzgodnieniu, życiem małżonki, która po wiele razy rodziła życie, a nawet, w jakiś sposób, zadecydować o życiu siedmiorga dzieci, o których Pismo powie, że nie odróżniały lewej ręki od prawej… (Jon 4, 11). Czy człowiek ma takie prawo?

Pozostając daleko od oceny takiego sposobu myślenia, zastanawiam się jednak, jakie motywy kładą się u podstaw logiki, która nie dostrzega wielkoduszności ofiary w imię wartości większej niż życie…

Życie ludzkie jest niewątpliwie największą wartością w porządku doczesnym. Tuż za nim lokuje się zdrowie jako gwarancja długiego życia. Mając ten podstawowy potencjał, może człowiek realizować swoje plany i marzenia, czyniąc i pomnażając inne wartości. To jest zrozumiałe i oczywiste, gdy myślimy o swoim życiu w wymiarze kilkudziesięciu, czy nawet stu lat.

Ale jest może inny wymiar życia, niedostępny dla naszych oczu, choć wyczuwany każdą odrobiną naszego jestestwa, a dostępny tylko oczami wiary: „Idę przygotować wam miejsce. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział” (J 14 2). Czy człowiek zanurzony w tym życiu po uszy zrozumie to? Czy pomoże tu mozolne tłumaczenie i przekonywanie do innego sposobu patrzenia? Chyba nie.

Nawet gdy przywołam inne słowa: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół” (J 15, 13). Czy to każdego przekona? Wątpię.

Nie ulega wątpliwości, że dobrowolne oddanie życia jest bohaterstwem. Ale bohaterstwa nikt nie może od nas oczekiwać i wymagać.

Przebacz, Panie,
Za duży wiatr na moją wełnę,
toć widzisz: jestem słaby, chory,
Jeden z Sodomy i Gomory.
Nie mogę, zrozum. Jestem mały
Urzędnik w wielkim biurze świata,
A ty byś chciał, żebym ja latał
I wiarą mą przenosił skały”

Konstanty I. Gałczyński

Dlatego w czas okrucieństwa wojny nie wszyscy okazywali się bohaterami. Przed pukającymi do wielu domów Żydami nie wszystkie drzwi się otwierały. Czy mamy się dziwić, że często zwyciężał strach o własne życie i życie rodziny? Czasem bywało, że dobre buty i kurtka, a czasem zegarek, przełamywał strach na kilka dni, a potem: „musiciew nocy stąd odejść”. Czasem zostawało dziecko, najlepiej dziewczynka, o jaśniejszej karnacji, na tyle było stać, choć to i tak, było wiele. Strach był nie tylko przed okupantem, ale także przed zazdrosnym sąsiadem i jego zemstą za zaorany fragment jego pola. To tłumaczyło ciche kołatanie w nocy, po którym nie skrzypnęły drzwi od stodoły, ale czasem pojawił się tobołek z chlebem i kartką z adresem, dokąd iść dalej. To wszystko da się po ludzku jakoś wytłumaczyć.

Gdy przed laty, w procesie beatyfikacyjnym Rodziny Ulmów, przesłuchiwałem wielu, żyjących wtedy jeszcze świadków, stopniowo dochodziłem do absolutnego przekonania o wyjątkowości tamtej decyzji Józefa, niełatwej po ludzku, nie wykalkulowanej, ale krańcowo bezinteresownej, motywowanej wiarą. Myślałem wówczas także o tych, którzy nie okazali się w tamten czas bohaterami. Czy należy ich dziś potępić? Z całą pewnością: NIE.

Ale bohaterski czyn Rodziny Ulmów można zobaczyć jeszcze w innym wymiarze. Można dostrzec w nim sens profetyczny. Prorocy Starego Testamentu, w czasach trudnych i dramatycznych, podejmowali niekiedy gesty i czyny symboliczne, niekiedy niezrozumiałe, by przez nie objaśniać rzeczywistość.

Podobnie jak Franciszek z Asyżu, w swoim czasie, w epoce kultu posiadania i bogacenia się jednych kosztem biedaków, zabrał z ojcowskiego sklepu bal płótna i po prostu rozdał biednym. A kiedy stanął na rynku przed biskupem, który miał dokonać sądu, Franciszek zdjął ubranie, rzucił ojcu i stanął nagi przed biskupem. W ten sposób zaprotestował, wyraził sprzeciw, wykonał prorocki gest.

Podobnie także myślę, że w czas krańcowej pogardy dla życia, podeptania oraz negacji jego wartości i godności, trudna, może nawet kontrowersyjna, decyzja Józefa i Wiktorii, zmierzająca do ratowania, trochę wbrew logice, ośmiu istnień ludzkich, urasta do miary gestu symbolicznego, a zarazem profetycznego, protestującego w ten sposób, przeciw społecznej deprawacji, mającej za nic piąte przykazanie Dekalogu.

Jestem jednak przekonany, że tamtego heroicznego czynu, nie da się do końca zrozumieć czy nawet usprawiedliwić, nie da się nawet o nim sensownie rozmawiać, bez odrobiny wiary, która widzi głębiej, dalej i więcej.

Autor: Ks. Józef Bar