Rozmowa z ks. dr. Witoldem Burdą, postulatorem procesu beatyfikacyjnego rodziny Ulmów, dyrektorem Wydziału ds. Kanonizacyjnych Kurii Metropolitalnej w Przemyślu. Z ks. W. Burdą rozmawia Krzysztof Tadej.
– Krzysztof Tadej: Kiedy Wiktoria i Józef Ulmowie zdecydowali się, że będą ukrywali Żydów w swoim domu?
– Ks. Witold Burda: W drugiej połowie 1942 roku. Wówczas do ich domu w Markowej koło Łańcuta zapukali znajomi Żydzi. Błagali o pomoc, chcieli się ukryć. Byli to Żydzi z Markowej i Łańcuta.
Pamiętajmy, że w czasie II wojny światowej Polska była jedynym krajem, w którym za jakąkolwiek pomoc udzieloną Żydom groziła kara śmierci. Niemcy karali śmiercią również tych, którzy wiedzieli o ukrywających się Żydach, ale nie informowali o tym władz okupacyjnych.
Wiktoria i Józef Ulmowie, pomimo biedy i ciągłego zagrożenia życia, zdecydowali się przyjąć do swojego domu 8 Żydów. Byli to: Saul Goldman z czterema synami, których imion nie znamy oraz Lea Didner i Gołda Grünfeld oraz córka prawdopodobnie tej ostatniej o nieznanym imieniu.
Ich decyzja była heroiczna. Tak jak wielu Polaków, do których w czasie wojny pukali Żydzi, stanęli przed wyborem. Z jednej strony widzieli ludzi, których Niemcy pozbawili wszystkich praw, a z drugiej strony wiedzieli, że pomoc może oznaczać ich śmierć. Postawa Ulmów była piękna, sięgająca poza ludzką logikę. Odpowiedzieli na prośbę Żydów miłością, która jest mocniejsza niż strach. To miłość, która jest mocniejsza niż śmierć.
Ulmowie ukrywali ich przez około półtora roku na poddaszu swojego domu. Zginęli za wierność ewangelicznemu przykazaniu miłości bliźniego.
– Wiktoria i Józef Ulmowie zdecydowali się pomóc Żydom narażając własne życie i życie swoich dzieci. Jakimi kierowali się motywami?
– Ich decyzja była w pełni bezinteresowna. Dlaczego tak postąpili? Ulmowie byli przede wszystkim głęboko wierzącymi ludźmi. Zostali wychowani w duchu chrześcijańskiej życzliwości i troski o drugiego człowieka. Jeden ze świadków procesu beatyfikacyjnego opowiadał m.in., że w domu rodzinnym Wiktorii Ulmy (z domu Niemczak) w czasie świąt przygotowywano paczki żywnościowe dla osób potrzebujących. Nikt, kto zwracał się do nich o pomoc, nie odchodził z pustymi rękami. To pokazuje, jak rodzina Wiktorii była wrażliwa i otwarta na potrzeby innych. Życzliwość i chęć czynienia dobra Wiktoria wyniosła właśnie z domu rodzinnego. Tak samo, jak jej mąż Józef.
Drugim elementem, który pozwoli zrozumieć ich heroiczną decyzję, jest codziennie życie małżeńskie i rodzinne. Świadkowie procesu beatyfikacyjnego podkreślali, że Ulmowie byli ludźmi uczciwymi, sumiennymi i odpowiedzialnymi. Pomagali innym i czynili to bez rozgłosu. Mieszkańcy Markowej przychodzili do nich, mówili o problemach i prosili o radę. Codzienne życie było ich drogą do świętości.
Trzeci element, na który chcę zwrócić uwagę, to Biblia należąca do Ulmów. Kiedy po egzekucji znaleziono ją w domu Sług Bożych, natrafiono tam na dwa znamienne podkreślenia na czerwono. Z relacji Władysława Ulmy, brata Józefa wynika, że nikt po śmierci Sług Bożych nigdy nie ingerował i niczego nie dodawał do tej Świętej Księgi. Możemy zatem z dużym prawdopodobieństwem myśleć, że owe podkreślenia autentycznie pochodzą od Sług Bożych. Zaznaczone fragmenty dają nam wyobrażenie o wartościach, jakie małżeństwo Ulmów czerpało z wiary chrześcijańskiej. Pierwsze to podkreślenie tytułu podrozdziału: „Przykazanie miłości. Miłosierny Samarytanin” (por. Łk 10,30-37). Drugie, to podkreślone zdanie z podrozdziału „O chrześcijańskiej powinności”: Albowiem jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakążbyście mieli za to zapłatę? (Mt 5,46).
– Ksiądz doktor mówiąc nieraz o Wiktorii i Józefie, używał określenia „Samarytanie z Markowej”.
– Mówiłem tak i często to czynię z racji wspomnianych przed chwilą podkreśleń, znalezionych na kartach Pisma Świętego, należącego do Sług Bożych. Było tak m. in. podczas konferencji naukowej, jaka miała miejsce w 2018 roku w Seminarium Duchownym w Przemyślu. Wówczas znany historyk, prof. Bogdan Musiał, stwierdził: „Samarytanin z ewangelicznej przypowieści, pomagając pobitemu wędrowcy niczym nie ryzykował. A rodzina Ulmów ryzykowała wszystkim i zapłaciła najwyższą cenę”. Po chwili profesor opowiedział o swoim dziadku Janie Musiale, który w czasie wojny znalazł się w podobnej do Rodziny Ulmów sytuacji. Również do jego domu zapukało kilku Żydów błagając o pomoc. Jan Musiał powiedział wówczas do nich: „Dam wam jedzenie, ubranie, jakieś pieniądze. Nie mogę jednak przyjąć was do domu, bo Niemcy mogą rozstrzelać mnie i moją rodzinę”. Profesor Bogdan Musiał spuentował tę opowieść słowami: „Gdyby mój dziadek przyjął wówczas Żydów, mogłoby mnie tutaj dzisiaj nie być”. Takie były wówczas dramatyczne dylematy, z którymi mierzyli się Polacy.
– Czy Wiktoria i Józef Ulmowie byli zamożnymi ludźmi?
– Nie, i to również należy bardzo mocno podkreślić. Dzielili się tym, co mieli, a nie mieli zbyt wiele. Mieszkali w skromnym, dwupokojowym domu. Był to ich tymczasowym dom, który wybudowali z pomocą krewnych. Po ślubie oszczędności przeznaczyli na zakup kilku hektarów na Wołyniu, w Wojsławicach, nieopodal miejscowości Sokal. Tam chcieli się przeprowadzić i wybudować duży dom. Wybuch wojny im to uniemożliwił.
Józef ciężko pracował na roli. Uzyskiwał dodatkowe dochody m. in. z robienia zdjęć. Pasjonował się fotografią. Wielokrotnie mieszkańcy Markowej i okolic zwracali się do niego z prośbą o zrobienie im zdjęcia z różnych okazji, np. chrzest dziecka lub czyjś ślub.
– Czy mieszkańcy Markowej wiedzieli, że Ulmowie ukrywają Żydów?
– Mieszkańcy musieli o tym wiedzieć, bo nie dało się tego ukryć. Te informacje posiadamy m. in. z rozmów z mieszkańcami tej miejscowości. Od momentu, kiedy pojawiło się tam ośmioro Żydów, Ulmowie musieli przecież kupować o wiele więcej niż do tej pory żywności. Część jedzenia dostarczali im krewni. Antoni Ulma, brat Józefa, wielokrotnie mówił: „Józef, nie przechowuj Żydów, bo będą z tego kłopoty”. A Józef odpowiadał: „Nie mogę ich wyrzucić z domu, bo to są również ludzie”. Ta odpowiedź wskazuje, że miał pełną świadomość, co może go spotkać. Dodam, że również w innych domach w Markowej ukrywano podczas wojny około 20 Żydów.
O tym, jakie mogą być konsekwencje takiego postępowania mieszkańcy rozmawiali między sobą. Informacje o karach za pomoc Żydom pojawiały się na słupach i w miejscach publicznych. Poza tym Józef skonstruował sobie odbiornik radiowy. Również i tą drogą okupanci niemieccy przekazywali informacje, jakie kary poniosą ci, którzy będą pomagali Żydom. Tę pełną nienawiści machinę terroru, której celem było zupełne wyniszczeniu narodu żydowskiego w Europie, Niemcy eufemistycznie określali jako „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”.
Warto przywołać tu jeszcze jeden szczegół. W sierpniu 1942 roku jedna z rodzin żydowskich, nazywanych Ryfka, złożona z czterech osób, dzięki pomocy Józefa Ulmy zbudowała kryjówkę, wykopaną w ziemi. Józef Ulma i inni mieszkańcy Markowej przynosili ukrywającym się tam Żydom żywność oraz ubrania. Niestety ktoś doniósł i Niemcy rozstrzelali całą tą rodzinę. Sługa Boży miał zatem pełną świadomość zagrożeń ze strony okupanta niemieckiego. Pomimo to, niedługo potem przyjął pod dach swojego domu 8 Żydów.
– Co wydarzyło się w 24 marca 1944 roku?
– O świcie, około godz. 4. 00 nad ranem, do domu Ulmów wtargnęło kilku niemieckich żandarmów pod dowództwem Eilerta Dieckena. Był on komendantem żandarmerii w Łańcucie. Dom był otoczony przez tzw. granatowych policjantów, którzy mieli pilnować, żeby nikt nie uciekł. Wśród nich był Włodzimierz Leś. Jak wynika z dokumentów Armii Krajowej obwodu łańcuckiego prawdopodobnie to on doniósł Niemcom, że w domu Ulmów ukrywają się Żydzi. Kilka dni wcześniej pojawił się w domu Ulmów pod pozorem zrobienia zdjęcia. Przypuszcza się, że chciał sprawdzić, czy Ulmowie kogoś ukrywają. To jedna z hipotez, dość prawdopodobna, ale nie mamy 100 procentowej pewności, że tak właśnie było.
– Włodzimierz Leś był Polakiem? Współpracował z Niemcami?
– Był Polakiem, miał ukraińskie korzenie. Należał do granatowej policji. Była to formacja podległa Niemcom, złożona w większości z przedwojennych polskich policjantów. Zdarzało się, że w tej formacji byli również policjanci ukraińscy i osoby innej narodowości. Trzeba jednak stanowczo podkreślić, że to funkcjonariusze żandarmerii niemieckiej, na czele z komendantem Dieckenem, bezpośrednio odpowiadają za mord na rodzinie Ulmów. Ci zbrodniarze byli wychowani w duchu antychrześcijańskiej, antyludzkiej, bezbożnej ideologii narodowo–socjalistycznej. Wymowne jest również i to, że komendant Diecken sam osobiście stanął na czele plutonu egzekucyjnego, sam także wybrał funkcjonariuszy, którzy dokonały morderstwa. To on wreszcie wydał rozkaz rozstrzelania Żydów i całej rodziny Ulmów.
– Jak wyglądały te dramatyczne chwile?
– Pierwsi zginęli ukrywający się Żydzi, a dokładnie najpierw Gołda Grünfeld i dwaj synowie Saula Goldmana, rozstrzelani jeszcze we śnie. Następnie śmierć ponieśli pozostali Żydzi, zamordowani na oczach polskich woźniców. Później przed dom Niemcy wyprowadzili Józefa i Wiktorię Ulmów i rozstrzelali ich na oczach dzieci. Wiktoria w chwili śmierci była w zaawansowanej ciąży.
Później wezwano sołtysa Markowej, Teofila Kilara. Niemcy zażądali, żeby zorganizował kilku mężczyzn do wykopania dołu i zakopania ciał. Wstrząśnięty widokiem zamordowanych bestialsko Ulmów i Żydów sołtys, w miejscu kaźni pytał: „Dlaczego rozstrzelaliście dzieci?”. Komendant Eilert Diecken odparł: „Aby wioska nie miała z nimi kłopotów”. Jego słowa prawdopodobnie odnoszą się do tego, żeby mieszkańcy wioski nie mieli kłopotów z wychowaniem tych dzieci. To jeden z wielu wymownych szczegółów świadczących o niewyobrażalnym bestialstwie, o antyludzkim, demonicznym wręcz zachowaniu oprawców. To nieprawdopodobne wynaturzenie funkcjonariuszy niemieckich, sposób, w jaki traktowali ludzi, było jawnym zaprzeczeniem chrześcijańskiej wizji stworzenia człowieka, według której każdy człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Pana Boga. I ma z tego z tego tytułu niezbywalną godność.
– Czy ktoś widział tę przerażającą zbrodnię oprócz samych uczestników tych zdarzeń?
– Świadkami mordu byli również polscy woźnice. Przed wyruszeniem do domu Ulmów Niemcy nakazali im przewieźć żandarmów wraz z policjantami granatowymi z Łańcuta. Wśród woźniców był Edward Nawojski. Po wojnie zeznał, że jeden z morderców, Joseph Kokott, krzyczał do woźniców: „Patrzcie jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”.
Świadek mordu takimi oto słowami opisał dramat, jaki rozegrał się w domostwie Rodziny Ulmów: „Na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok”.
W czasie procesu beatyfikacyjnego jedna z osób przekazała pewną informację, o której powiedzieli jej dziadkowie: „Podobno niedaleko miejsca zbrodni znajdowali się młodzi chłopcy. Gdy rozległy się pierwsze strzały, wyszli na drzewa i z dali zobaczyli m.in., że Wiktora próbowała uciekać z miejsca kaźni”. Czy w nie taki sposób zachowują się mamy, które do końca chcą bronić swoich dzieci?
Po dokonaniu mordu Niemcy ograbili gospodarstwo Ulmów. Tak jak wspomniałem wezwali kilku mężczyzn, żeby zakopali zwłoki. Do jednego dołu wrzucono ciała Żydów, do drugiego rodzinę Ulmów. Kilku mężczyzn, mieszkańców Markowej, a wśród nich Franciszek Szylar, kilka dni później pomimo surowego zakazu Niemców, w nocy odkopało grób Ulmów i pochowało ich ciała w trumnach, które potajemnie przygotował Szylar.
– Czy to prawda, że podczas tych dramatycznych wydarzeń, przed rozstrzelaniem, Wiktoria Ulma zaczęła rodzić swoje dziecko?
– Nie można dokładne określenie momentu, kiedy zaczął się poród. Rzeczywiście, możemy w różnych opracowaniach spotkać takie przypuszczenie. Konsultowałem tę sprawę z lekarzami z zakresu ginekologii. Medycyna zna też fenomen tzw. porodu trumienkowego, który polega na tym, że gdy umiera mama, dziecko samo próbuje przyjść na świat, próbuje wydostać się z jeszcze ciepłych narządów rodnych mamy. Wiemy, że Franciszek Szylar po rozkopaniu grobu zobaczył wysunięta główkę i pierś dziecka z narządów rodnych Wiktorii Ulmy.
– Czy po wojnie któryś ze zbrodniarzy został skazany?
– Tylko jeden, a był nim żandarm niemiecki czeskiego pochodzenia Joseph Kokott. Słynął z brutalności i bezwzględności wobec Polaków i Żydów w Łańcucie i okolicach. Został aresztowany w 1957 roku w Czechosłowacji. Przewieziono go do Rzeszowa, gdzie rozpoczął się jego proces. Jeden z polskich woźniców zeznał, że Kokott sam osobiście rozstrzelał trójkę lub czwórkę dzieci Wiktorii i Józefa Ulmów. Już wcześniej był znany w Łańcucie i okolicach z bestialskich czynów. Jedna z pań – Eda Fenik, która po wojnie wyjechała do Izraela i tam dowiedziała się o procesie żandarma Kokotta, określiła go jako „diabła”. W czasie wojny w Łańcucie krążyła opinia, że w 1943 roku Kokott zaprosił dwóch żandarmów niemieckich do restauracji, żeby świętować razem z nimi 400. ofiarę zastrzelona przez niego.
Kokott został skazany na karę śmierci przez Sąd Wojewódzki w Rzeszowie. Nie przyznał się do winy. Mówił, że był w czasie II wojny światowej młodym człowiekiem i musiał słuchać rozkazów. Warto też dodać, że odwoływał się od wyroków. Komunistyczny sądy odpowiadały, że jest oskarżony o mordowanie niewinnej ludności pochodzenia polskiego i żydowskiego. Przypominano, że mordując ludzi kierował się nie tylko nienawiścią do narodowości osób, które zabijał, ale i z racji wyznawanej przez nich religii. W końcu skrócono mu karę więzienia do 25 lat. Zmarł w szpitalu więziennym w Bytomiu w 1980 roku.
– Wiktoria i Józef Ulmowie, a także ich dzieci będą beatyfikowani. Czego uczy nas dzisiaj postawa Wiktorii i Józefa Ulmów i ich dzieci? Jak powinniśmy ich naśladować? I na czym polega ich świętość?
– Życie i postawa rodziny Ulmów może być dla nas są przykładem, jak być prawdziwym i dojrzałem chrześcijaninem. To przykład pięknie kochających się małżonków, którzy życie budowali na fundamencie wiary. Oni są znakiem miłości małżeńskiej, której celem jest przekazywanie życia. Niezwykła otwartość na dar potomstwa, to przykład dla współcześnie żyjących ludzi. I przykład dla rodziców jak wychowywać dzieci. Świadkowie życia Ulmów mówili, że każde dziecko było zadbane, pomimo skromnych środków materialnych, jakie mieli rodzice. Każde dziecko było otoczone miłością i bardzo dobrze, mądrze i odpowiedzialnie wychowywane.
Wiktoria i Józefa Ulmowie oraz ich dzieci ponieśli śmierć z powodu nienawiści do wiary. Do procesu beatyfikacyjnego włączono także nienarodzone dziecko. Ta decyzja spowodowała, że proces beatyfikacyjny był unikatowym w historii Kościoła katolickiego. Ta decyzja ma istotne przesłanie dla współczesnego człowieka. W niej zawarta jest prawda, której zawsze broni Kościół katolicki. Prawda o świętości ludzkiego życia od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Cała ta historia jest również wezwaniem do szacunku wobec wszystkich ludzi bez względu na pochodzenie. Decyzja o pomocy dla prześladowanych Żydów potwierdza tezę o tym, że aby być zdolnym do niezwykłego poświęcenia nie wystarczy współczucie dla innych. Trzeba wszystko zakorzenić w głębszym fundamencie, w szczerej miłości do Boga i Ewangelii. A taka heroiczna postawa zaczyna się w rodzinie.
Kolejny element ich życia, które jest aktualny również dzisiaj, to wierność Panu Bogu do końca. Dzisiejszy człowiek ma problem: iść za głosem świata, czy Ewangelii? Rodzina Ulmów uczy nas, jak walczyć ze złem tego świata. A to zło jest cały czas widoczne np. w toczącej się wojnie w Ukrainie. Temu złu należy stawiać czoła. Wiktoria i Józef uczą zażyłości z Bogiem i głęboko budowanej z Nim relacji aż do przelania krwi.
Ich życie namacalnie potwierdza, że żaden dobry czyn nigdy nie będzie zapomniany. Czyńmy dobro wobec wszystkich. Bez względu na to, czy ktoś w danym momencie swojego życia jest blisko czy daleko Pana Boga i Kościoła. Czyńmy dobro wszystkim. To droga życia, która przekracza ludzką logikę i granicę śmierci.
Artykuł pochodzi ze strony Niedziela.pl – edycja przemyska