Homilia na pogrzebie śp. Stanisławy Kuźniar
Patrzyłem niedawno ze wzruszeniem na zdjęcie, wyjęte z bogatych zbiorów p. dra Mateusza Szpytmy. Widać na tym zdjęciu kobietę, w nieskazitelnie białej bluzce, z ułożonymi starannie włosami, z dwuletnim dzieckiem na lewej ręce, pośród bujnej zieleni krzewów i kwiatów…
Autorem tego, artystycznie wykonanego zdjęcia, był Józef Ulma, a zdjęcie przedstawia Stanisławę Kuźniar, na której ręku mały Władziu, którego Stanisława była chrzestną…
Rysy Stanisławy były mi dobrze znajome, choć na zdjęciu była wówczas młodą, pewnie dwudziestoletnią kobietą…
Spotkałem ją znacznie później, po latach, gdy w Markowej, w kancelarii parafialnej przesłuchiwałem ją jako bardzo ważnego świadka, w procesie beatyfikacyjnym Józefa i Wiktorii Ulmów, oraz ich dzieci… Była bowiem ostatnią ze świadków, która znała Józefa i Wiktorię nie jako dziecko, ale jako dorosła osoba.
Pamiętam dobrze tamto przejmujące zeznanie, z którego wynikało najpierw, że Stanisławę oraz Ulmów łączyły nie tylko więzy rodzinne (Wiktoria była rodzoną siostrą jej drugiej mamy, gdy biologiczna mama obumarła ją w wieku czterech lat), ale łączyły ich także głębokie więzy przyjaźni. Stanisława była częstym gościem w domu Józefa i Wiktorii. Pomagała im w pracach domowych, zajmowała się dziećmi, zwłaszcza gdy Wiktoria musiała odpocząć po wydaniu na świat kolejnego dziecka. W domu Józefa i Wiktorii była jakby domownikiem…
W pamięci Stanisławy zachowały się z tamtego czasu bardzo interesujące i ważne wspomnienia. Zapamiętała, że Wiktoria była dobrą, serdeczną i przyjazną kobietą. Bardzo dobrze się rozumiały, wspierały się.
Józefa Ulmę zapamiętała również jako człowieka uczciwego i dobrego. Był bardzo uczynny i pomocny ludziom. Miał wiele talentów i umiejętności, owocami, których chętnie się dzielił… Był z tego znany…
Obydwoje, Józef i Wiktoria, stanowili bardzo zgodne małżeństwo… Kochali się wzajemnie, odnosili się do siebie z wielkim szacunkiem… „On był bardzo za nią” – powie krótko w zeznaniach Pani Stanisława. W tym domu, w tej rodzinie, nie było złości, krzyków, przekleństw, ani nawet podniesionego głosu… Pomimo skromnych warunków życia, w domu panowała radość, harmonia i zgoda…
Kochali bardzo swoje dzieci… O tej miłości Józefa i Wiktorii do dzieci Stanisława opowiadała z nieukrywanym wzruszeniem…
Wychowanie dzieci opierali Ulmowie na dobrym przykładzie i łagodności… O dzieciach powie Pani Stanisława, że były bardzo radosne i dobrze wychowane, nie bały się ludzi, były otwarte i ufne…
Rodzice modlili się z dziećmi wspólnie… A kiedy Wiktoria leżała w połogu, wtedy sam Józef, klękał z dziećmi do modlitwy… Do tego obrazu, ojca modlącego się z dziećmi, tak bardzo mocno zapisanego w pamięci, Pani Stanisława wracała wielokrotnie…
Gdy śp. Stanisława opowiadała o poranku 24 marca 1944 roku, prawie cały czas płakała… Ja także miałem łzy w oczach…
Przyszła pod dom swoich Przyjaciół Józefa i Wiktorii, gdy były już tylko ślady makabrycznej zbrodni…
Ciała pomordowanych były już złożone w dwóch wykopanych dołach, w obejściu domu…
Widok był straszny… Dom, który zawsze tętnił życiem, teraz zionął pustką, wszędzie krew, na strychu, w domu na podwórzu, krew, krew, krew… Widok nie do zniesienia…
Cały dom był splądrowany, w poszukiwaniu kosztowności, których oprawcy nie mogli znaleźć, bo takich w tym domu nie było… Wszystko było porozrzucane, na ziemi leżały zdjęcia…
Dziś, gdy w dniu pogrzebu patrzę na trumnę śp. Stanisławy Kuźniar, widzę Ją taką, jak na tamtym zdjęciu, o którym wspomniałem na początku…
I jestem Jej wdzięczny za przyjaźń z Wiktorią i Józefem, za to, że świadczyła im pomoc w codziennym trudzie, który był zdążaniem do świętości. Tej świętości, o której śp. Stanisława opowiadała w słowach, niewyszukanych, niezwykle prostych, ale zarazem bardzo autentycznych i przekonywujących, dając ważne świadectwo w procesie…
Po zakończonym postępowaniu i po przekazaniu akt sprawy do Rzymu, spotykałem się jeszcze ze śp. Stanisławą kilka razy, podczas odwiedzin w Handzlówce, gdzie dożywała swoich dni…
Podobno często mnie wspominała… Nie wiem, dlaczego, choć poczytuję to sobie za zaszczyt… Być może wymieniała moje nazwisko dlatego, że w prowadzonym procesie byłem Jej jakby powiernikiem, bo powierzyła mi swoje ważne wspomnienia… Zwyczajnie się cieszyła, że mogła to komuś pod przysięgą wypowiedzieć, a nawet zawierzyć, i w ten sposób uchronić od zapomnienia…
Uznałem, że w dniu pogrzebu śp. Stanisławy, watro przeczytać fragment Apokalipsy, czyli Objawienia świętego Jana Apostoła. Pamiętamy, że Stary, prawie stuletni, Jan Apostoł spisywał te wizje na wyspie Patmos, gdzie został zesłany także podczas straszliwego prześladowania za czasów Cesarza Dioklecjana… Był to także czas grozy i przelewanej krwi… Ale z teksu powiewa optymizmem… Bo Apostoł widzi nowe niebo i nową ziemię, a morza już nie ma… (morze w Apokalipsie jest symbolem zamieszkiwania demonów, wszelkiego zła i nieprawości). A Bóg jest blisko ludzi, bo jest ich Bogiem, a oni będę Jego ludem… I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ani krzyku, ani trudu już odtąd nie będzie…
Czy w swojej codzienności masz tęsknoty za niebem? Czy miewasz czasem takie marzenia, takie pragnienia, takie nadzieje? Czy żyjesz pragnieniem nieba, czy może żyjesz tylko doczesnością, z głową przy ziemi?…
Myślę, że dobrze dziś wybrzmiała także Mateuszowa Ewangelia o ośmiu błogosławieństwach…
Właściwie każde z nich można by przyłożyć do życia Józefa i Wiktorii… Tak zaświadczali zeznający w procesie świadkowie, tak zeznawała również śp. Stanisława Kuźniar…
Dlatego Oni także, już niedługo, będą nazwani Błogosławionymi…
Modlił się Poeta:
Ks. Józef Bar